"Życie to krótki sen, którego sentymentalnie ja się nie wstydzę..." //z piosenki Stanisława Sojki//
Wakacje 2015 spędziliśmy na rowerze. Pomysł wyjazdu był dosyć karkołomny, połączenie roweru z pociągami oraz, jak się później okazało, autobusami. Ogólnie zarys trasy wyglądał tak: pociągiem do Czeremchy (niedaleko granicy polsko - białoruskiej) i dalej:
- pociąg: Połock - Wierchniedźwińsk
- rower: Wierchniedźwińsk - Krasław (na Łotwie)
Рэспубліка Беларусь:
Co prawda Białoruś ma niewiele wspólnego z Bałtykiem (no może tyle, że zaczyna się na B), ale, że była po drodze, to warto co nieco opisać. Przygodę rowerową 2015 rozpoczęliśmy od noclegu w Czeremsze na południe od Białowieży (do Czeremchy dojechaliśmy pociągami). Z Czeremchy do przejścia granicznego z Białorusią (tzw. przejście graniczne Połowce - Pieszczatka) jest niecałe 10 km - Route P98. Na granicy polscy celnicy nastraszyli nas, że Białorusini mogą nas nie wpuścić, ponieważ jesteśmy na rowerach, a to jest przejście samochodowe. Jak się okazało, pomijając tysiące formalności , nie było żadnych problemów. Jakieś 2 km po przekroczeniu granicy skręciliśmy w lewo w drogę numer P98. Ok. 40 km jechaliśmy po szerokiej, prostej drodze bez dziur. Jak dowiedzieliśmy się później jest to niedawno wybudowana, nowa droga. Dojechaliśmy do Kamieniuk – „stolicy” Puszczy Białowieskiej po tamtej stronie (miejscowość coś w stylu naszej Białowieży). Ścieżki rowerowe w sercu Puszczy Białowieskiej po białoruskiej stronie robią duże wrażenie. Pamiętajmy większa część puszczy znajduje się obecnie na terenie Białorusi, ale duży obszar terenu jest dostępny dla turystów pieszych i rowerzystów. Byliśmy zaskoczeni kilkudziesięcio kilometrowymi dróżkami rowerowymi (asfalt!). Tak więc, choć na początku mieliśmy plan aby dojechać do Prużan, skończyło się noclegiem w namiocie w sercu puszczy nad sztucznym jeziorem Liadskoye. Następnego dnia, zanim wyruszyliśmy w zaplanowaną trasę na Prużany, podjechaliśmy do przejścia granicznego z Polską w Białowieży. Z tego miejsca musieliśmy się cofnąć i jadąc puszczą dojechać do kierunkowskazu na Prużany. Po drodze mieliśmy wjazd do Wiskule - miejsca gdzie podpisano rozpad ZSRR. Od miejscowych dowiedzieliśmy się, że na Wiskule skręcić nie wolno, chociaż w sumie trzeba było spróbować, gdyż zakazu nie było. Wjazdu na drogę prowadzącą do Wiskule strzegą dwa bycze żubry. Dalej dojechaliśmy do Prużan, a stamtąd na Orańczyce. Tu ciekawostka: na Białorusi jest problem z jedzeniem w knajpkach, tzn. z głodu się nie umrze, ale trzeba być przygotowanym na dania typu: rzadkie puree z torebki. Mieliśmy taką sytuację z Prużanach; była niedziela, sklepy pozamykane, za to była czynna jadalnia (coś w stylu naszego baru mlecznego). Kolejną przygodę przeżyliśmy na stacji kolejowej w Orańczycach. Chodzi o wsiadanie do pociągu. Okazuje się, że białoruskie pociągi lokalne jeżdżą jak w szwajcarskim zegarku, a przy okazji podróżni, którzy nie zdążą wsiąść zostają na peronie. Tak więc podjechał pociąg do Mińska i zaczęliśmy ładować rowery i sakwy. Ja stałam w pociągu, a Tomek podawał mi rowery i kolejne sakwy. Maszynista, nie patrząc na naszą operację ruszył po minucie, a Tomek został na peronie z jednym rowerem i dwoma sakwami. Ja zaś pojechałam z jednym rowerem i sześcioma sakwami. Po narobieniu awantury (ja w pociągu, Tomek w kasie na stacji), polecono mi wysiąść w Baranowiczach, a Tomek miał kolejny pociąg z Orańczyc do Baranowicz za 3 godz. (tzn. kolejny pociąg odjeżdżał ok. 23:00). Musieliśmy się bardzo ograniczać w kontaktach telefonicznych - na Białorusi minuta kosztuje ok. 10 zł, w ten sposób ponad 100 zł na kartach (załadowaliśmy oboje po tyle, wydawało się dużo ...) wystarcza na ok. 10 min rozmowy. Później podróżni wytłumaczyli nam, że w takiej sytuacji należy w pociągu chwycić za hamulec bezpieczeństwa. Niby oczywiste, ale wiadomo, człowiek się trochę obawia, ile taka impreza by kosztowała (u nas są przecież wszędzie ostrzeżenia, aby przypadkiem hamulca nie nadużyć, no ale u nas nikt nie zostawia wsiadających podróżnych na peronie). Przy kolejnych przejazdach koleją opanowaliśmy wsiadanie i wysiadanie do perfekcji. I tak: przy wsiadaniu stałam w korytarzu, jedną ręką przejmując kolejne sakwy , a drugą trzymając hamulec (na szczęście nie było potrzeby korzystać). Przy wysiadaniu układaliśmy przy drzwiach sakwy w piramidkę, z kopa wypychaliśmy na peron, a my „ w locie” za nimi z rowerami. Teraz mam nawet powiedzenie "dyscyplina jak w białoruskim pociągu". Z pechowych Orańczyc dojechaliśmy następnego dnia, oczywiście z nocną przesiadką w Baranowiczach do Mińska. W Mińsku spędziliśmy dwa i pół dnia u moich dziadków. Dalej pociągiem z Mińska wywieźliśmy się na wschód do Krupek. Obyło się bez większych przygód pomijając fakt, że tego dnia pociąg z rozkładu nie jechał i trzeba było czekać na następny ze cztery godziny. Z Krupek (wreszcie na rowerach) kierowaliśmy się na Czaszniki i Nowołukoml (wcześniej w planach był Lepel, ale wycięty z rozkładu pociąg pokrzyżował nam plany). Nowołukoml jest wart opisania. Miasteczko liczy ok. 15 tys. mieszkańców. Z jednej strony jest to miejscowość letniskowa położona nad jeziorem, a z drugiej obok miasteczka, nad jeziorem znajduje się potężna elektrownia. Przejeżdżaliśmy kilkaset metrów pod drutami wysokiego napięcia, ciarki przechodzą po plecach. Do Nowołukomla zajechaliśmy około godz. 21:00 i postanowiliśmy rozejrzeć się za noclegiem. Doradzono nam "niedrogi" hotel sportowy. Wszystko fajnie, ale po dogadaniu się co do pokoju i ceny (ok. 35 zł osoba w pokoju dwuosobowym) pani na recepcji poprosiła o dokument tożsamości. Wykryła że jesteśmy "innostrancy", a w takim przypadku cen ulega podwojeniu ... Ostatecznie zdecydowaliśmy się zostać. Adres www naszego super hotelu: http://www.chashniki.net/?page_id=892 . Następnego ranka wyruszyliśmy w dalszą drogę na Lepel i Połock. Do Lepela trasa była różna; około 50 - 60 km jechaliśmy drogami główniejszymi i mniej głównymi. Warto napomknąć, że na Białorusi drogi lokalne w kategorii polskich dróg gminnych właściwie nie istnieją. Tzn. są to piaszczyste dróżki, po których nie da się jechać rowerem na wąskich oponach. Lepel to nieduże miasteczko, ok. 17 tys. mieszkańców, położone nad jeziorem Lepel. Na rynku znajduje się często spotykany na Białorusi pomnik Lenina, ale nieopodal znajduje się też kościół św. Kazimierza. Upał był niemiłosierny, więc urządziliśmy sobie trochę dłuższy odpoczynek, a następnie wyruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Połocka (około 80 - 90 km). Okazało się, że długość trasy w połączeniu z upałem nas, a prawdę powiedziawszy to mnie, przerosła. Więc zamiast planowanego hostelu w Połocku, zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu i przekimaliśmy w śpiworach. Następnego dnia okazało się, że było to pod samym Połockiem (niecałe 10 km do miasta) ale czasem tak bywa, że organizm mówi "stop" i koniec. Połock jest bardzo ładnym około 80-cio tysięcznym miastem położonym nad rzeką Dźwiną. Mieliśmy tu trochę czasu, ponieważ dalej planowaliśmy przemieścić się pociągiem do Wierchniedźwińska. Tak więc połaziliśmy, pozwiedzaliśmy, pojedliśmy i wsiedliśmy do pociągu. Wierchniedźwińsk bardzo nam się spodobał. To niewielkie, około siedmio tysięczne miasteczko położone u ujścia Drysy do Dźwiny. Stąd dawna nazwa Wierchniedźwińska to Drysa. Od razu po wyjściu z pociągu zaczepiło nas dwóch "lokalsów". Popytali co i jak i doradzili niedrogi hotelik w mieście. Tym razem obyło się bez przygód typu specjalna cena dla "innostranców". Nocleg bardzo przyzwoity (pokoik z łazienką i telewizorem) za około 45 zł od osoby. Ale po nocy spędzonej w lesie należało się :). Następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku granicy i dalej Krasławia na Łotwie.
BIAŁORUŚ | ||||
Czeremcha | - | Kamieniuki (Białoruś) | 70 | km |
nocleg - namiot Puszcza Białowieska (Białoruś) | ||||
Puszcza Białowieska | - | Orańczyce | 60 | km |
Orańczyce - Mińsk - pociąg (nocka na dworcu w Baranowiczach) | ||||
Mińsk - 2 noclegi | ||||
Mińsk - Krupki - pociąg | ||||
Krupki | - | Nowołukoml | 60 | km |
Nowołukoml - nocleg | ||||
Nowołukoml | - | Połock | 130 | km |
las pod Połockiem - nocleg | ||||
Połock - Wierchniedźwińsk - pociąg | ||||
Wierchniedźwińsk - nocleg | ||||
Wierchniedźwińsk | - | Krasław (Łotwa) | 62 | km |
Suma Białoruś ok. | 382 | km |
Łotwa (Latvija):
Granicę białorusko - łotewską przekroczyliśmy na przejściu granicznym: Ryhorauscyna (Białoruś) - Patarnieki (Łotwa). Jak zwykle ceregiele na granicy zajęły ponad 3 godziny, mimo, że nie jest to mocno oblegane przejście. Przez te procedury nie udało się dojechać tego samego dnia do Dyneburga. Spaliśmy w Krasławiu, niewielkim, około 10 tysięcznym miasteczku. Polski akcent w Krasławiu to dawna główna rezydencja Platerów (dziś muzeum) założona przez Jana Ludwika Platera - wojewodę, kasztelana i starostę inflanckiego. Tak więc, co rusz napotykamy polskie akcenty. Zwiedziliśmy pałac oraz zespół dworski. Następnie, po posiłku, ruszyliśmy dalej w kierunku Dyneburga. Odległość nie jest duża - około 50 km, jednak nie jechaliśmy cały czas drogą główną. Polecono nam zjazd do Dźwiny (konkretnie do wsi Tartaks) i podróżowanie ścieżką rowerową wzdłuż Dźwiny. Droga była taka sobie, luźny szuter, natomiast krajobraz przepiękny. Z wieży widokowej podziwialiśmy meandry Dźwiny. Dalej jechaliśmy wzdłuż Dźwiny mijając po drodze historyczne wioski. Dojechaliśmy do wsi Juzefova (tak, tak, to nie błąd, taka pisownia po łotewsku), skąd trzeba było wyjechać na drogę główną - do Dyneburga zostało niecałe 15 km. W Dyneburgu znaleźliśmy nocleg w niewielkim hoteliku. W planie było zwiedzenie Dyneburga, dostanie się pociągiem do Rygi, zwiedzanie Rygi oraz nocleg w stolicy Łotwy. Poszliśmy więc na dworzec kolejowy sprawdzić rozkład pociągów na następny dzień. Okazało się, że do Rygi kursują dwa pociągi na dobę: około 13:00 i około 18:00. Zdecydowaliśmy się na pociąg około 13:00. Następnego dnia po śniadaniu pojechaliśmy ponownie na dworzec, aby przed zwiedzaniem miasta zakupić bilety. I cóż, jak to w życiu bywa, cały misterny plan poszedł w pi...u . Okazało się, że nasz pociąg jeździ tylko w dni nieparzyste (lub odwrotnie - nie pamiętam) i akurat w nasz dzień nie jechał, pozostało więc czekać do następnego pociągu o 18:00. Niby nic, ale zwiedzanie Rygi musieliśmy sobie odpuścić. Został za to cały dzień na zwiedzanie Dyneburga. Pierwsze co mi się bardzo spodobało, to charakterystyczne obsadzanie klombów kapustą ozdobną. Ale do rzeczy: Dyneburg to drugie pod względem wielkości miasto Łotwy (ponad 100 tys. mieszkańców). Na szczególną uwagę zasługuje twierdza Dyneburg, wybudowana przez Rosjan w XIX w. na miejscu wcześniejszych polskich fortyfikacji. W obrębie twierdzy znajduje się 35 odrębnych pomników kultury. Wstęp do twierdzy jest bezpłatny, a na miejscu, w centrum informacji otrzymamy bezpłatne przewodniki w różnych językach, również po polsku. Po zwiedzeniu twierdzy, pozostały czas wolny spędziliśmy jedząc obiad na deptaku Dyneburga. W pociągu do dowiedzieliśmy się, że można dojechać jeszcze tego samego dnia do miasteczka Tukums. Wybraliśmy takie rozwiązanie, gdyż na prowincji noclegi zawsze są tańsze niż w stolicy, poza tym, zależało nam na czasie. Co ciekawe, okazało się, że miastem partnerskim Tukums jest m.in. Andrychów. Z Tukums, już na rowerach, w pierwszej kolejności jechaliśmy do miejscowości nadmorskiej Engure. Pierwsze zetknięcie z morzem było poniekąd dziwne. W Polsce cała linia wybrzeża usłana jest smażalniami ryb, straganami z muszlami, bursztynem itp. a na Łotwie, przynajmniej w pasie Engure - Roja - Kolka - Windawa - nic, kompletna pustka, zero komercji. Z Engure pojechaliśmy drogą wzdłuż wybrzeża w stronę miejscowości Mersrags (zbaczając po drodze nad jezioro Engures) a następnie do małego portu Roja - gdzie zostaliśmy na nocleg. Roja robi raczej przygnębiające wrażenie, niby jest to miejscowość turystyczna, a z drugiej strony jakaś taka smutna i ponura. Są dwa hotele, przy czym w jednym jakby nie było nikogo z obsługi, a w drugim przesadnie wygórowane ceny. Ostatecznie znaleźliśmy nocleg w czymś w rodzaju schroniska młodzieżowego. Nie było drogo, ale nocleg nad sklepem, a dookoła mnóstwo rupieci. Następnego dnia, bez żalu ruszyliśmy w stronę Kolki (miejscowość oraz przylądek). Przylądek Kolka jest to najdalej wysunięty na północ fragment (właściwie cypel) Półwyspu Kurylskiego. Dalej pojechaliśmy w stronę Windawy (po łotewsku: Ventspils) - dość duże jak na Łotwę miasto (ponad 40 tys. mieszkańców) portowe, położone na rzeką Venta. Co ciekawe, dopiero za Kolką, w małej miejscowości Mazribe udało się kupić od ulicznego handlarza pyszną wędzoną rybę - białego dorsza. Odcinek drogi Kolka - Windawa często odbiega od wybrzeża lekko w głąb lądu, więc parę razy zjechaliśmy polnymi drogami zerknąć na plażę - oczywiście plaże były puste. Po drodze minęliśmy też dość duże jezioro Busneku. Na miejsce dotarliśmy dosyć późno, około 22:00. Nocleg znaleźliśmy w miarę przystępnym cenowo hotelu, jakieś dwa kilometry od centrum miasta. Następnego dnia nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zwiedzanie. Za to, przy wyjeździe z miasta, w stronę miejscowości Pavilosta, udało się odwiedzić prywatny browar Ventspils. Trasa do Pavilosty ciągnie się praktycznie wzdłuż samego wybrzeża, co rusz widać Bałtyk. Skręciliśmy kilka razy na plażę, przez co dotarliśmy tylko do Pavilosty (w planach była Lipawa). Tu też, niby miejscowość turystyczna, a jakoś tak niemrawo. Mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu, w końcu doradzono nam aby rozbić się praktycznie na plaży. Tak też zrobiliśmy. Rano ustaliliśmy, że jednak dla nas nie ma sensu wjeżdżać do Lipawy i robimy trasę lekko w głąb kraju - na Grobinę, Priekule, w stronę granicy z Litwą. Jedną z przyczyn takiej decyzji był fakt, że od Lipawy wzdłuż morza (a i to w dość dużym oddaleniu) leci tylko droga główna. Ostatecznie nocowaliśmy w agroturystyce w Priekule a następnego dnia pojechaliśmy na stronę litewską w kierunku Połągi (przez Szkudy). Po stronie łotewskiej, bardzo niedaleko granicy przejeżdżaliśmy przez miejscowość Gramzda. Piszę o tym, ponieważ znajdują się tu ruiny klasztoru (chyba, trudno znaleźć więcej informacji na ten temat). Kończąc trasę po Łotwie, zauważyłam, że przy opisie dodałam mało zdjęć samego Bałtyku, ale z drugiej strony woda jak woda, Bałtyk wygląda podobnie jak i w Polsce - no, może jest czyściej. A tak na poważnie, zdjęcia Bałtyku i linii brzegowej znajdą Państwo w galerii.
ŁOTWA | ||||
Krasław - nocleg | ||||
Krasław | - | Dyneburg | 50 | km |
Dyneburg - nocleg | ||||
Dyneburg - Tukums - pociąg i nocleg w Tukums | ||||
Tukums | - | Roja | 80 | km |
Roja - nocleg | ||||
Roja | - | Windawa | 120 | km |
Windawa - nocleg | ||||
Windawa | - | Pavilosta | 70 | km |
Pavilosta - nocleg, namiot | ||||
Pavilosta | - | Priekule | 80 | km |
Priekule - nocleg | ||||
Suma Łotwa ok. | 400 | km |
Litwa (Lietuva):
Granicę Łotewsko Litewską przekroczyliśmy na wysokości miasteczka Szkudy (około 7500 mieszkańców ). Następnie jechaliśmy w stronę miejscowości Lenikimai, później na Dorbiany (po litewsku Darbėnai) i Połągę. Generalnie na trasie, którą jechaliśmy nie było jakichś większych atrakcji ani niespodzianek. Po drodze, na polach, widzieliśmy dużo bocianów, pewnie szukały żarcia aby mieć siły na lot do Afryki. W okolicy miejscowości Lazdininkai stoi wiatrak. Sama Połąga jest największym i najsłynniejszym kurortem litewskim. No i fakt, od początku wyjazdu nie widzieliśmy tylu turystów. Ale i tak ilość turystów nad polskim wybrzeżem jest nieporównywalna. Poszliśmy zobaczyć plażę i molo w Połądze, a tu i owszem ludzie spacerują, kąpią się i opalają. Ale generalnie jest luźno, nie ma porównania do polskich plaż, gdzie trudno szpilkę wcisnąć. Po zasięgnięciu języka u miejscowych udało się znaleźć niedrogi nocleg w obiekcie turystycznym. Następnego dnia wyruszyliśmy w stronę Kłajpedy drogą boczną na Namirseta, Karkle. Zanim znaleźliśmy interesującą nas drogę, trochę błądziliśmy. Tak nam wytłumaczono, że wyjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu, ale szczęśliwie było pobocze i po 2-3 km udało się odbić w prawo w kierunku morza, na drogę boczną. Tak dojechaliśmy do Kłajpedy. Pierwotnie w planach było przejechanie Mierzei Kurońskiej, ale niestety musieliśmy zrezygnować, gdyż zabrakłoby urlopu. Inna sprawa, że po dużym, nieznanym mieście dość ciężko się poruszać z obładowanym rowerem. Tak więc Kłajpedę zwiedziliśmy dość pobieżnie. Pojechaliśmy na dworzec kolejowy, okazało się, że pociągów jak na lekarstwo. Doradzono nam dworzec autobusowy(!) z którego … dojechaliśmy autobusem do Jurborka nad Niemnem. Podróżowanie autobusem z rowerem i bagażem jest dosyć uciążliwe, gdyż nie można nic ewentualnego po trasie zaplanować, a ponadto trzeba czekać do przyjazdu autobusu i w zależności od wielkości pojazdu, liczby pasażerów i własnego widzimisię kierowca decyduje czy nas zabierze czy nie). W Jurborku wylądowaliśmy późnym wieczorem, około godz. 22:00, ale szczęśliwie udało się jeszcze znaleźć nocleg w niedrogim hoteliku. W sumie tego Jurborka nie było w ogóle w planach, ale chcieliśmy się dostać jak najbliżej Polski i akurat tu dojeżdżał autobus. Ostatecznie nie było źle, miasteczko jest bardzo ładnie położone nad znaną z lektur szkolnych rzeką Niemen. Następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku miejscowości Szaki, w planie natomiast było dotarcie do Wisztyńca. Jednak jak często to bywa, rzeczywistość pokrzyżowała nasze plany. Otóż wymyśliliśmy drogę boczną. Wg mapy wyglądało na coś w stylu naszej drogi powiatowej, w rzeczywistości przez 20 km co chwilę trzeba było w tumanach kurzu przepychać rowery przez piach, więc zmarnowaliśmy dużo czasu. Tego dnia udało się dotrzeć do miejscowości Kibarty - na granicy z Rosją. Tam też znaleźliśmy przesympatyczny nocleg w agroturystyce. Gospodarze zostawili nas samych w budynku gdzie mieliśmy do dyspozycji pokoje, łazienki i dużą salę bankietową. Po śniadaniu zwiedziliśmy kościół oraz cerkiew w Kibartach i ruszyliśmy w stronę Wisztyńca - jakieś 25 km. Po drodze rozpoczyna się Wisztyniecki Park Regionalny, (przy drodze widać tablicę informacyjną). Jest to już właściwie część Suwalszczyzny, wyraźnie widać morenowy, pagórkowaty charakter. Jakieś 2 km przed Wisztyńcem po lewej stronie znajduje się ogromny kamień narzutowy o wysokości około 4 metrów. Krążą o nim różne legendy, jedna z nich głosi, że na tym kamieniu siedziała Matka Boska. Wisztyniec jest maluteńką miejscowością - ponad 500 mieszkańców o dużym, moim zdaniem zupełnie nie wykorzystanym potencjale turystycznym. Mianowicie, miejscowość położona jest nad samym brzegiem Jeziora Wisztynieckiego - ogromnego zbiornika (powierzchnia: 17,83 km²) pochodzenia lodowcowego z krystalicznie czystą wodą. Przy tak sprzyjających warunkach nie widać żadnej infrastruktury turystycznej. Rzecz jasna święty spokój jest w cenie, ale żeby jedyną ofertą gastronomiczną była zupka chińska to trochę przesada. Z Wisztyńca jedziemy na Varteliai - dwa blokowiska na krzyż, za to droga super. A do tego czuć że Polska blisko. W samej końcówce do granicy był ostry podjazd. Dodam jeszcze, że jest to nowa droga i na starszych mapach nie jest zaznaczona.
LITWA | ||||
Priekule (Łotwa) | - | Połąga | 82 | km |
Połąga - nocleg | ||||
Połąga | - | Kłajpeda | 40 | km |
Kłajpeda - Jurbork - autobus | ||||
Jurbork - nocleg | ||||
Jurbork | - | Kibarty | 70 | km |
Kibarty - nocleg | ||||
Kibarty | - | Mierkinie | 55 | km |
Mierkinie (Polska) - nocleg | ||||
Suma Litwa ok. | 240 | km |
Polska (Polska :) ):
Więc zajechaliśmy do Wiżajn od strony Wisztyńca, mijając po drodze jezioro Wiżajny. Wiżajny to właściwy polski biegun zimna. Po krótkim odpoczynku i zasięgnięciu języka ruszyliśmy odwiedzić trójstyk granic: Polska - Litwa - Rosja. Jest to parę kilometrów od Wiżajn, należy kierować się na miejscowość Bolcie. W umownym punkcie zetknięcia się 3 granic znajduje się słup z godłami i nazwami trzech sąsiadujących ze sobą państw. Dla naiwnych turystów strona rosyjska odgrodzona jest wysoką siatką. Natomiast strona polska, w porównaniu do dwóch pozostałych to full wypas Europa. Są tu tablice informacyjne, ławki, ścieżka rowerowa, barierki, cobyś człowieku, krzywdy sobie nie zrobił. Nieco dalej jest nawet porządna wiata. Pooglądaliśmy, porobiliśmy zdjęcia i trzeba było się cofnąć do Wiżajn. Doradzono nam nocleg w agroturystyce "Dworczysko nad Hańczą" w miejscowości Mierkinie. Po drodze odwiedziliśmy najgłębsze jezioro w Polsce - Hańcza (głębokość 108,5 metra). Niestety zrobiło się dosyć późno i trzeba było się śpieszyć. Następnego dnia rano wyruszyliśmy w stronę Suwałk, z zamiarem dalszej podróży pociągiem. Po drodze zajechaliśmy do rezerwatu przyrody "Jezioro Hańcza" i weszliśmy na porośniętą lasem górę Leszczynową. Od tej strony jezioro widać tylko z góry. Następnie pojechaliśmy w stronę Jeleniewa, przejeżdżając po drodze przez mostek na rzece Czarna Hańcza. Trasa mimo, że krótka, jest bardzo męcząca ze względu na mocno pofałdowany krajobraz morenowy. Z Jeleniewa do Suwałk zostało nam około 15 kilometrów. Wydawało się, że pyk pyk śmigniemy, a tutaj to się dopiero zaczęła zabawa. Mianowicie okazało się, że droga Jeleniewo - Suwałki jest remontowana i jest zerwana nawierzchnia oraz kładziony nowy asfalt. Droga wojewódzka nr 655, więc ruch dosyć spory. Do tego było polewanie wodą. Do Suwałk zajechaliśmy ubłoceni po szyję, ba, żeby ubłoceni, to było coś w stylu mazi bitumicznej ... W Suwałkach od razu pojechaliśmy na dworzec kolejowy, a tu kolejna niespodzianka - tam właściwie pociągi nie kursują - chyba jest jeden pociąg nad ranem do Białegostoku ( może coś się zmieniło w 2016 roku). Cóż było robić, mając doświadczenie z Litwy pojechaliśmy na dworzec PKS. Okazało się, że w najbliższym czasie są dwa dalekobieżne autobusy: do Olsztyna i do Warszawy. Autobus do Olsztyna miał zbyt mały luk bagażowy aby nas zabrać z rowerami. Kierowcy autobusu do Warszawy zgodzili się nas zabrać, ale po uprzednim uzgodnieniu gdzie wysiadamy - chodziło o to aby wysiadać w bezpiecznym miejscu - na większym dworcu autobusowym, a nie przy trasie. Zdecydowaliśmy się wysiąść w Łomży. Z mapy wynikało, że Łomża leży przy trasie kolejowej Białystok - Warszawa. No więc, jak zwykle pojechaliśmy na dworzec kolejowy ... a tu zonk ... Co prawda pozostałości dworca są, ale okazało się, że tędy przejeżdża jeden pociąg towarowy na tydzień. Bu ha ha ... Zrobiło się późnawo i tak czy siak trzeba było poszukać noclegu. Znaleźliśmy coś w stylu Bed and Breakfast w przystępnej cenie. Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie aby móc przejechać maximum ile się da. Na wszelki wypadek pojechaliśmy na dworzec autobusowy i okazało się, że autobus odjeżdżający przed ósmą może nas zabrać do dworca PKP Warszawa Wschodnia. Hurra !!! Bardzo dobrze się stało, gdyż z okien autobusu obserwowaliśmy trasę: droga wąska a ruch bardzo duży, zresztą jedź sobie trasą krajową do W- wy - masakra !!!, albo bokami ponad 200 km - też trochę ciężko. Ostatecznie tego samego dnia udało się dojechać do siebie do domu na godz. 22:00 (od Częstochowy jeszcze na rowerkach - ok. 35 km).
Epilog:
Kilka miesięcy po powrocie Tomek kupił używanego smartfona. Cóż, w górach można liczyć na tradycyjną mapę, natomiast dziś w cywilizacji kuglarskiej kolejowo, autobusowo, drogowej - jak zwał tak zwał - najlepiej jest sprawdzać na bieżąco co się dzieje.
Galeria zdjęć Białoruś, Łotwa, Litwa
(kliknij na poniższe zdjęcia aby przejść do galerii)
Puszcza Białowieska (po Białoruskiej stronie) - Prużany - Orańczyce - Nowołukoml - Lepel - Połock - Wierchniedźwińsk - pogranicze białorusko - łotewskie
Krasław - Dyneburg - Ryga - na końcu zdjęcia z wjazdu na Łotwę i nocleg w Krasławiu
Tukums - Roja - Kolka - przylądek Kolka - Windawa - Pavilosta - Grobina - Priekule - Gramzda (zdjęcia nie są po kolei)
Granica z Łotwą - Szkudy - Połąga - Jurbork - rzeka Niemen (w okolicy Jurborka) - Szaki - Kiborty - Wisztyniec
Wiżajny - trójstyk: polsko - litewsko - rosyjski - jezioro Hańcza - krajobrazy suwalskie - Łomża